Przewodnik naszej Turystycznej Rodzinki postanowił, że w dniu święta wszystkich dzieci wybierzemy się na Szczeliniec Wielki. Hasło spotkało się z dużą aprobatą, zwłaszcza ze strony starszej latorośli (6 lat), która już dwa lata temu na Szczelińcu była i od tego czasu darzy tę górę wielką miłością.
Pretekst do wycieczki akurat w to miejsce był podwójny. Po pierwsze – Park Narodowy Gór Stołowych świętuje 20 rocznicę powołania i z tej okazji 1 czerwca po południu miał odbyć się wielki festyn rodzinny. Poza tym, wstęp na Szczeliniec Wielki był w tym dniu dla wszystkich darmowy. Po drugie – w dniach 31.05-02.06 zorganizowano w Karłowie Ogólnopolskie Obchody Przewodnictwa Turystycznego. Trzeba było odwiedzić znajomych przewodników.
Aura piątkowego wieczoru napawała optymizmem – w miarę ciepło, daleka widoczność, „fotogeniczne” chmury. Niestety, w myśl przysłowia „czerwiec – plecień, bo przeplata…”, do rana pogoda zdążyła się diametralnie zmienić. Sobotni poranek przywitał nas siąpiącym deszczem. Jako, że prawdziwi turyści deszczu się nie boją, wyruszyliśmy na podbój Gór Stołowych z nadzieją, że może pogoda się poprawi. Niestety, im bliżej Karłowa, tym było coraz gorzej.
Karłów przywitał nas sporym deszczem. Skalne bastiony Szczelińca ledwo widoczne, wyżej kłębią się sine chmury. I pozytywne zaskoczenie – na parkingach mnóstwo samochodów. Znaczy, nie wszyscy wystraszyli się brzydkiej pogody. „Zlotowi” przewodnicy wyszli już na trasy, więc po wdzianiu foliowej odzieży ochronnej wyruszyliśmy na podbój „Wielkiego Stołu”. Po niedawnych remontach, szlak z Karłowa w kierunku Szczelińca to obecnie turystyczna autostrada. Nawierzchnia z kostki piękna i gładka, na poboczach ławki dla strudzonych wędrowców. Co kilka metrów bar lub stragan z pamiątkami albo przekąskami. Wyżej było już trochę gorzej – śliskie kamienne schody, drewniane podesty i wystające korzenie, rozległe kałuże, które ciężko było ominąć. W takich warunkach szczególnie należy zachować rozwagę. Do schroniska wdrapywaliśmy się znacznie dłużej niż zwykle, ale zmęczyliśmy się jakby mniej. W schronisku „Na Szczelińcu” była nawet spora frekwencja. Był też bonus dla wycieczkowiczów – darmowe zwiedzanie rezerwatu z przewodnikiem (taka okazja często się nie zdarza…). Deszcz padał coraz większy ale stwierdziliśmy, że skoro już tu jesteśmy, to nawet nie wypada cofać się z powrotem. Ruszyliśmy w skalne labirynty rezerwatu. Na trasie ciekawe atrakcje, rzadko spotykane o tej porze roku (ale na Szczelińcu to normalne). W Diabelskiej Kuchni jeszcze sporo śniegu, w Piekiełku resztki śniegu i dużo wody, zaś w kilku zaciemnionych miejscach lód! Trzeba bardzo uważać, żeby nie ześlizgnąć się do skalnej rozpadliny. Szczęśliwie dobrnęliśmy do mety, czyli bramki z napisem „Powrót”. Na pytanie: „do samochodu, czy jeszcze raz na górę”, część naszej rodzinnej ekipy zakrzyknęła „nigdy więcej!”. Po sekundzie: „w takich warunkach…”. My się deszczu, błota, lodu i śniegu nie boimy. Problem w tym, że taki ekstremalny spacer z kilkuletnimi brzdącami wymaga wyjątkowej uwagi i dużo większego wysiłku. Ale za to wspomnienia pozostaną na bardzo długo!
Po festynie rodzinnym w Karłowie już prawie nie było śladu (zapewne został odwołany ze względu na pogodę), więc okolicznościowego gofra przekąsiliśmy po drodze – w Wambierzycach.
[Marek Gałowski]
PS. Jeśli ktoś z Czytelników był w tym dniu w Karłowie lub na Szczelińcu, a zechce podzielić się swoimi wrażeniami, chętnie zamieścimy krótki artykuł w naszym serwisie...
Witam Marku.
Była to rzeczywiście „mokra sobota”, ja byłem na przejściu przez Fort Karola, Skalniak, Błędne Skały i zejście do Karłowa. Z Dusznik Zdroju wędrowała 10 osobowa grupa, którą do karłowa doprowadziła kol. Marta Wodecka-Duda (koło PTTK „Ducha Gór Liczyrzepy”). Piknik był – ale w ograniczonym zakresie – w hotelu PZU – występy przednie, szczególnie zespołów góralskich – miejscowych „Katarzynek” i z Żywca. Za to dalsze obchody w niedziele – już w innej aurze i dobrze przeprowadzone. Pozdrawiam – Andrzej.